Na początku maja bieżącego roku byliśmy wręcz zasypywani wiadomościami o niszczeniu radzieckich pomników. A to oblano czerwoną farbą pomnik generała Czerniachowskiego, a to owinięto taśmą pomnik Braterstwa Broni (zwany popularnie pomnikiem "Czterech śpiących"), a to znowu gdzieś pomazano tablicę ku pamięci radzieckich żołnierzy.
Kiedy czytałem coraz to nowsze doniesienia na ten temat, zacząłem się zastanawiać, gdzie jest ta cienka granica, której nie wolno przekraczać. Powinniśmy zacząć od ''gwiazdy'' tego felietonu, czyli postaci generała Czerniachowskiego.
Generał urodził się 29 czerwca 1906 roku na Ukrainie. Pracował na kolei, po czym w 1924 roku wstąpił do Armii Czerwonej, w 1928 roku ukończył Szkołę Oficerów Artylerii w kIjowie, a w 1936 roku Akademię Wojsk Pancernych i Zmotoryzowanych w Leningradzie. Szybko awansował, dowodził najpierw 28. Dywizją Pancerną, później 241. Dywizją Piechoty, zaś w kwietniu 1942 roku stał się dowódcą 18. Korpusu Pancernego, a następnie - 60. Armii. W 1944 roku został dowódcą 3. Frontu Białoruskiego, jako najmłodszy generał w Armii Czerwonej. Wg wielu opinii był zdolnym dowódcą, przeprowadził operację wileńską i kowieńską, wypierając Niemców z terytorium dzisiejszej Litwy. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach (wg oficjalnej wersji - od niemieckiego ostrzału, wg współczesnych podań - od pocisku własnych żołnierzy) 18 lutego 1945 roku w okolicach Melzaka.
Polakom - głównie tym bardziej zorientowanym w historii, a nie typom, o których napiszę niżej - kojarzy się on głównie ze zdradzieckim rozbrojeniem i uwięzieniem żołnierzy AK w Wilnie latem 1944 roku. Zaprosił on - współdziałając z owianym złą sławą generałem Iwanem Sierowem - pułkownika Aleksandra Krzyżanowskiego ps. ''Wilk'' i jego sztab na spotkanie, gdzie polscy oficerowie zostali podstępnie aresztowani. Czerniachowski jest też odpowiedzialny za rozbicie Okręgu Wileńskiego AK.
Nie uważam postaci Czerniachowskiego za szczególnie przyjazną Polsce na tyle, by stawiać mu pomniki. Jednak kiedy słuchałem i czytałem komentarze nt. dewastacji pomnika, nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Padały komentarze brzmiące tak: ''To był morderca, zabijał akowców! Bardzo prawdopodobne, że osobiście, a na pewno wydawał rozkazy o ich mordowaniu.'' Na moje pytanie, gdzie on ich zabijał, uzyskiwałem odpowiedź: ''Tam, gdzie zginął''...
Bardzo bawi mnie postawa potępiania wszystkiego, co radzieckie przez środowiska prawicowe w Polsce, nie dlatego, że nie jest słuszna (bo jest), ale dlatego, że wszyscy rzucają się na jakiś temat, o którym nie mieli wcześniej (i nadal nie mają, jak widać powyżej) żadnego pojęcia, potępiając go od A do Z.
Jeśli chodzi zaś o pomniki - jestem zdania, że obecność radzieckich pomników w przestrzeni publicznej jest dla Polaków uwłaczająca. To tak, jakby w centrum Jerozolimy postawić pomnik bohaterskiego SS. Przesadzam? To może inaczej: skoro Sowietów traktujemy jako rzekomych ''wyzwolicieli'', bo wypędzili Niemców z Polski w latach 1944-45, równie dobrze moglibyśmy postawić pomnik Wehrmachtowi za wypędzenie Sowietów z Kresów w 1941 roku. Taki sam wydźwięk.
Bo ja, drodzy Czytelnicy, Sowietów za wyzwolicieli nie uważam. Przyszli tutaj nie dlatego, że chcieli nas wyzwolić, tylko dlatego, że toczyli wojnę z Hitlerem. Przynieśli zniewolenie na blisko pół wieku (nie, nie okupację), przynieśli terror na swoich bagnetach. Rękoma hitlerowców zniszczyli Warszawę, są odpowiedzialni za tysiące gwałtów, rabunków, podpaleń. I egzekucji.
Dlatego pomniki radzieckich ''wyzwolicieli'' i tzw. ''utrwalaczy władzy ludowej'' powinny zniknąć z przestrzeni publicznej. Powinno się je wrzucić do jakiegoś Muzeum Komunizmu, tak, jak zrobiono to na Litwie, gdzie gniłyby sobie pod chmurką, nie rażąc nikogo. Ale z drugiej strony, uważam, że dewastacja pomników to takie samo działanie, jakie robili Niemcy i Sowieci. Oni też wysadzali pomniki, palili książki i rozjeżdżali czołgami cmentarze. Nie bądźmy tacy, jak oni.