Któż z nas, kto interesuje się chociaż trochę historią, nie zadał sobie kiedyś pytania z zakresu historii alternatywnej w postaci: ''A co by było, gdyby doszło do wybuchu III Wojny Światowej, między Sowietami, a Aliantami?''. Cóż - ja na pewno. Zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie, zastanawiając się, jak by to było, jak potoczyłyby się losy świata, a przede wszystkim - Polski. Układałem różne scenariusze, szukałem wielu źródeł, ale czekałem przede wszystkim na jakąś książkę na ten temat. I doczekałem się. Najnowsza książka Piotra Langenfelda pt.: Czerwona ofensywa, daje wreszcie na to odpowiedź.
Na okładce widać dwóch żołnierzy. W różnych mundurach, tak, jak różne Polski reprezentowali. Obaj walczą ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi - Sowietom. Fabuła książki przedstawia się następująco: II Wojna Światowa w Europie kończy się 8 maja 1945 roku, Amerykanie, Brytyjczycy i inni Alianci przygotowują się do ostatecznego pokonania Japonii. Tymczasem w dalekim Związku Radzieckim sowieccy generałowie i marszałkowie opracowują plan śmiałej ofensywy, która ma przynieść zwycięstwo komunizmu nad imperializmem i panowanie ZSRR na świecie. Kolejna wojna jest już tylko kwestią czasu. Zagrożenia nie dostrzega nikt, poza generałami: Pattonem oraz Andersem.
Jest to druga książka Autora, którą miałem okazję przeczytać. Po dość ciekawym Elsenborn, opisującym zmagania w Ardenach, przyszła kolej na Czerwoną ofensywę. Podstawową zaletą książki jest brak zarysowanego głównego bohatera i jej wielowątkowość. Autor tym samym odszedł od poprzedniego stylu i rzuca nas po kolejnych bitewnych polach, sztabowych naradach i gabinetach. Tempo książki jest wręcz szalone i wywołuje skojarzenia zwłaszcza z piórem Jacka Higginsa, a z bliższych nam twórców - Marcina Ciszewskiego i Vladimira Wolffa. Czyta się to bardzo przyjemnie, mimo pozornego chaosu. Powieść zdecydowanie wybija się ilością bohaterów przedstawionych, spośród których wyróżniają się dwaj polscy oficerowie - kpt. Jan Węgliński z 2. Batalionu Komandosów Zmotoryzowanych, oraz por. Alojzy Wójcik z 33. Pułku Piechoty 7. DP. Z powieści przebija się również, kto jest ulubieńcem Autora - a niewątpliwie są to generałowie Patton, oraz Anders. Bohaterami są wszyscy - od szeregowców obu stron, poprzez oficerów, generałów, aż po polityków.
Świetnym wątkiem jest ukazanie roli, oraz sytuacji polskich oddziałów tuż po II Wojnie Światowej. Żołnierze, z których jedni znajdowali się we wręcz katastrofalnej sytuacji, a drudzy mogli być spokojni o przyszłość, zamienili się rolami i zostali rzuceni do krwawych, bratobójczych walk. Ciekawym pomysłem było ukazanie rzeczywistości tych ''co to najkrótszą drogą do Polski wracali'' u boku Armii Czerwonej. Terroryzowani, traktowani z pogardą i nieufnością, rzucani do najcięższych walk, w wybiedzonych mundurach, jakże się różnią od zadbanych i dobrze uzbrojonych żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych.
Autor posiada niewątpliwie dużą wiedzę z zakresu wojskowości, i to nie tylko na temat armii amerykańskiej, ale także innych, i umiejętnie nią żongluje. W odróżnieniu od Elsenborn, gdzie trochę mi przeszkadzały zbyt dokładne opisy umundurowania i wyposażenia, tutaj otrzymujemy opisy uzbrojenia, zwłaszcza ciężkiego, co z pewnością jest kolejnym plusem.
Niestety, ale nie ma książek idealnych. Po pierwsze, książka o III Wojnie Światowej, rozpoczętej jeszcze przed kapitulacją Japonii, wręcz się prosi o kilka wątków. Przede wszystkim, brutalnie pominięto rolę Niemców. Temat zaangażowania niemieckich żołnierzy w walce z Sowietami po stronie Aliantów, został zduszony w kilku zdaniowym dialogu. A przecież Brytyjczycy prawie miesiąc po zakończeniu walk pozwalali funkcjonować rządowi admirała Doenitza we Flensburgu, uznawany za legalny organ państwowy do końca czerwca, zaś do stycznia 1946 roku utrzymywali w swojej strefie trzy - co prawda nieuzbrojone - niemieckie armie, które miały ruszyć do walki, gdyby doszło do wojny z Sowietami. Latem 1945 roku wiele niemieckich oddziałów nadal stacjonowało pod bronią, za wiedzą i przyzwoleniem Aliantów (w Norwegii, Grecji, czy Danii). Inną ciekawostką mógłby być wątek o wspominanym kilkakrotnie Werwolfie - pohitlerowskich partyzantach, którzy szaleńczo wierzyli w rychłą walkę Zachodu ze Wschodem. Pominięto również reakcję ostatniego państwa Osi - cesarskiej Japonii - na wieść o wybuchu wyczekiwanej wojny. Co więcej, los Japonii zostaje przypieczętowany, co tylko bardziej może rozczarować Czytelnika, czekającego na separatystyczny pokój na Pacyfiku, pozbawiony grzybów atomowych, bądź aktywne włączenie się Nipponu do walk.
Kolejnym - moim zdaniem - minusem - jest zbytnie demonizowanie roli radzieckiej broni pancernej. Czołg IS-3 został tutaj sprowadzony do roli pancernego potwora, którego nie imają się kule (zaś pierwszy zostaje zniszczony przez... piechotę). IS-3 był ciekawą konstrukcją, aczkolwiek używał tej samej armaty D-25T, montowanej w IS-2, która charakteryzowała się niską celnością i prędkością wylotową, zaś pociski do niej były rozdzielnego ładowania, co znacznie wydłużało czas przeładowania. Co więcej, czołgi IS-2 i T-34 bez problemu radzą sobie z konstrukcjami Amerykanów i Brytyjczyków. Nie trzeba przecież chyba przypominać, że Shermany Firefly potrafiły zniszczyć znacznie lepszego od IS-a Tygrysa, czy Panterę, a cóż dopiero świetne Comety i Pershingi?
Minus drugi automatycznie łączy się z trzecim - w książce kilkukrotnie wspomniano, że lotnictwo Aliantów zostało mocno nadszarpnięte przez dywersantów - z całym szacunkiem dla wiedzy Autora, ale USAAF i RAF razem liczyły w Europie ponad 20 tysięcy maszyn, w walce z którymi nie równał się żaden radziecki samolot, a zniszczenie choćby i połowy (co i tak byłoby niemożliwe) nie zaszkodziłoby w znaczącym stopniu Aliantom. Co więcej, jestem zdania, że jakikolwiek sowiecki atak zakończyłby się kompletną masakrą, tak, jak w Normandii, kiedy Typhoony i Thunderbolty łamały kręgosłup Panzerwaffe.
Podobnie pomija Autor kwestię zaopatrzenia - zbyto to uwagą, że Sowieci to zdobędą na niewolnikach. Warto wspomnieć, że przeważająca większość benzyny lotniczej, wykorzystywanej przez WWS do końca wojny, pochodziła z amerykańskich dostaw. Nie mówiąc już o innych materiałach.
W konstrukcjach bohaterów można dostrzec wyraźną asymetrię i
tendencyjność - na kilometr widzimy, kto jest tym ''dobrym'', a kto
''złym''. Radzieccy oficerowie wzbudzają odrazę, nieliczni Niemcy
również, za to do Amerykanów i Brytyjczyków pałamy wręcz sympatią.
Niezbyt do gustu przypadł mi sposób przedstawienia walk. Czytelnik może odnieść wrażenie, że na froncie wszystko toczy się pod nieustannym ostrzałem artyleryjskim, ewentualnie przy wsparciu czołgów. Walk samej piechoty jest niewiele. Lotnictwo i flota zostały tutaj potraktowane nieco po macoszemu, tak samo zresztą, jak walki na innych frontach, niż w centralnej Europie.
W kwestiach technicznych - mimo, iż książka została w sposób, jaki lubię, tj. na szarym papierze, w miękkiej okładce, nie ustrzeżono się od błędów, zarówno gramatycznych, jak i ortograficznych.
Podsumowując: mimo tak rozbudowanej krytyki, jestem zdania, że Czerwona ofensywa to książka, którą powinien przeczytać każdy, kto lubi historię alternatywną i lubi bawić się domysłami. Zgrabnie napisana, z ciekawie rozbudowanymi wątkami i bohaterami, oraz przedstawiająca intrygującą wersję historii, może być pasjonującą lekturą na wiosenne dni. Smuci mnie jedynie fakt, że Ciąg dalszy nastąpi. Ale kiedy?
" (...) do stycznia 1946 roku utrzymywali w swojej strefie trzy - co prawda nieuzbrojone - niemieckie armie, które miały ruszyć do walki, gdyby doszło do wojny z Sowietami. (...)"
OdpowiedzUsuńGdzie można przeczytać więcej na ten temat? Bardzo ciekawe jak by sobie poradzili alianci z czerwonym rozpędzonym walcem.