Wczoraj obchodziliśmy Dzień Flagi RP. Czym, tak właściwie, jest to święto? Jedni uważają, że to ''zapychacz'', pomiędzy 1, a 3 Maja, inni z kolei wspominają o Unii Europejskiej. Jest to święto młode i raczej mało kto się nad nim zastanawia.
Ja jednak każdego 2 Maja wspominam pięciu dzielnych polskich żołnierzy z 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, którzy właśnie 2 maja 1945 roku, w dniu kapitulacji hitlerowskiej stolicy, zawiesili na pruskiej Kolumnie Zwycięstwa polską flagę. Kolumnie, którą cesarz Wilhelm II postawił, by uczcić zwycięstwo nad Francją w 1871 roku. Oddajmy w tym miejscu głos świadkowi, Antoniemu Jabłońskiemu:
Godzina druga w nocy, maj, ciemno. Weszliśmy w głąb niemieckich pozycji.
Patrzymy; stoi tam wieża jakaś. A dowódca podporucznik Troicki mówi:
„Chłopcy, to kolumna Zwycięstwa. Jeszcze koło 1870 roku, gdy Wilhelm
wygrał z Francją, na zwycięstwo pobudował tę kolumnę”. Weszliśmy do
środka i zobaczyliśmy kable telefonów niemieckich, lecące po schodach.
To był punkt obserwacyjny Niemców. Przecięliśmy te kable i schowaliśmy
się. Schody kręte, żelazne, ale nikt po nich nie zszedł, żeby
skontrolować, dlaczego nie ma łączności. Więc dowódca kazał przygotować
automaty i dziesięć metrów jeden od drugiego zaczęliśmy iść w górę.
Weszliśmy. Patrzymy, a stoi tylko aparat telefoniczny. Na wieży widać
zaś tego anioła, postawionego na znak zwycięstwa. A wysokości miał chyba
przeszło trzy metry.
Z czego zrobiono flagę, do dzisiaj są wątpliwości. Stare wersje mówią o zszyciu prześcieradła i poszwy kablem telefonicznym, nowe - że flagę posiadali sami żołnierze, do ostrzegania własnych samolotów.
Zawieszenie polskiej flagi w stolicy niemieckiego agresora, było marzeniem milionów Polaków, marzeniem snutych od 1939 roku. Tych pięciu żołnierzy je urzeczywistniło. Przypomnijmy zatem w tym miejscu ich nazwiska.
Byli to żołnierze 8. baterii 3. dywizjonu 1. Pułku Artylerii Lekkiej: ppor. Mikołaj Troicki, plut. Kazimierz Otap, kpr. Antoni Jabłoński oraz kanonierzy: Aleksander Kasprowicz i Eugeniusz Mierzejewski. Do dziś żyje tylko jeden z nich - 96-letni obecnie kapitan Antoni Jabłoński.
Tym bardziej boli mnie obecna narracja historyczna, panująca w Polsce. Żołnierze Wojska Polskiego są nazywani ''pachołkami Moskwy'', ''agentami Stalina'', czy ''komunistycznym wojskiem''. Dochodzi do tak kuriozalnych sytuacji, jak nazywanie w publikacjach naukowych Wojska Polskiego ''polskojęzycznymi formacjami Armii Czerwonej (!)''. Jestem świeżo po przeczytaniu najnowszego numeru ''Historia Do Rzeczy'', gdzie stopień paranoi mnie po prostu przerósł.
Temat numeru to nie szlak bojowy polskich jednostek, to nie bohaterstwo polskich żołnierzy, ani ich ofiarność na polu bitwy, o nie! Tematem przewodniem jest udowodnienie na gwałt, że Wojsko Polskie, nazywane kłamliwie (o czym niżej) ''Ludowym WP'', nie było żadną polską armią, tylko sowiecką przybudówką. Napisano dużo o zbrodniach, o agentach, o zdradzie, opluwając dokumentnie tę formację, w czym celuje zwłaszcza redaktor Cenckiewicz:
(...) Istnieje jeszcze jednak druga przyczyna, która powinna nas skłonić do nowej refleksji nad genezą i szlakiem bojowym 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, później I i II Armii WP - to pojawiające się coraz częściej, już nie tylko w środowiskach postkomunistycznych i kręgach oficerskich LWP, groźne wezwania do uznania tych polskojęzycznych formacji Armii Czerwonej za po prostu... Wojsko Polskie, bez przymiotnika ''Ludowe''.
O co chodzi? Przez cały okres istnienia PRL, nigdy nie istniało nic takiego, jak ''Ludowe Wojsko Polskie''. Ani w 1943 roku, ani w 1945, ani później. Nie istnieje żaden dokument, ustanawiający tę nazwę jako oficjalną. Oficjalna nazwa polskich sił zbrojnych od 1944 do 1952 roku to Wojsko Polskie, później przekształcone w ''Siły Zbrojne Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej'' do 1989 roku. Sami weterani oburzają się, gdy wmawia się im, że służyli w jakimś wyimaginowanym, ludowym wojsku, i mówią, że walczyli o Polskę, a nie o komunizm.
Dalej w felietonie jest już tylko lepiej:
(...) Czy można wreszcie odsądzać od czci formacje liniowe WP po 1945 r., czy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wzorowanego na wojskach wewnętrznych NKWD, skoro służyli w nich ''zwykli żołnierze'' z powszechnego poboru, a w dodatku bijący się z ''bandami UPA''? Odpowiedź wydaje się banalnie prosta - można i należy potępiać te formacje jako często zbrodnicze i niesuwerenne i czynić tak należy, niezależnie od indywidualnych postaw oraz szlachetnych wyborów konkretnych ludzi.
Może ja jestem jakiś dziwny, ale ja bynajmniej nikogo nie potępiam. Tak samo, jak nie potępiam frontowego żołnierza niemieckiego, czy
radzieckiego, niezależnie, w jakiej formacji służył (pomijając,
oczywiście, zbrodnicze formacje, pokroju Gestapo, czy NKWD). Nie potępiam w czambuł, i nie będę nigdy tego robić, polskich żołnierzy tylko za to, że szli nie z tą armią, co trzeba. Dla mnie krew żołnierska ma jeden kolor, i nieważne, czy przelewał ją żołnierz Wojska Polskiego w 1939 roku nad Bzurą, partyzant Armii Krajowej w Wilnie, czołgista z 1. Dywizji Pancernej pod Falaise, strzelec pod Monte Cassino, spadochroniarz pod Arnhem, czy prosty szeregowiec z tzw. ''ludowego'' Wojska Polskiego w Kołobrzegu.
Tak, jak wspomniałem w jednym z poprzednich wpisów - nikt 30 tysięcy polskich żołnierzy z 4. Dywizji Piechoty i innych jednostek, nie pytał o zdanie, kiedy bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych wcielono ich do KBW i pognano w las, żeby walczyli z ''reakcyjnymi bandytami'' (czym innym była kadra oficerska i członkowie Informacji Wojskowej, ale to temat na inny wpis).
Redaktor Cenckiewicz niżej przeczy sam sobie:
Kiedy więc używamy terminu ''Ludowe Wojsko Polskie'' (LWP), który - co prawda - nigdy nie stał się oficjalną nazwą armii komunistycznej Polski, chcemy przede wszystkim odróżnić powstałe w 1943 roku formacje zbrojne od armii Polski niepodległej (przedwojennej i wojennej oraz tzw. drugiej konspiracji).
Rozumiem w takim razie, że w Wojsku Polskim nie służyli inni Polacy, niż komuniści? Wystarczy przypomnieć bohaterskiego dowódcę obrony Westerplatte, kapitana (awansowanego później na komandora podporucznika) Franciszka Dąbrowskiego, który jako jeden z pierwszych wstąpił do partii i tego demonicznego ''LWP''. Podobne przykłady można mnożyć. Nawet we wspomnianej 1. Dywizji Piechoty walczyło dwóch obrońców WST - byli jednymi z niewielu ludzi, którzy słyszeli zarówno pierwsze, jak i ostatnie strzały II Wojny Światowej.
A może wystarczałoby stosować nazwę: Wojsko Polskie na Wschodzie?
Generał Stanisław Maczek, pierwszy z pancerniaków Rzeczypospolitej powiedział:
Żołnierz polski walczy o wolność wszystkich narodów,
Ale umiera tylko dla Polski.
I miał rację, mimo, iż cytat nie odnosi się do członków ''tej złej'' armii. Na przekór wszystkim histerycznym szczekaniom publicystów, niezależnie z której strony, żołnierze, służący w 1. Dywizji Piechoty, 1. Brygadzie Pancernej, 1. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego, czy 6. Batalionie Pontonowo-Mostowym, byli żołnierzami Wojska Polskiego.
Tym bardziej bolesne i smutne są słowa kapitana Jabłońskiego, wypowiedziane w 2010 roku:
-Podczas 60. obchodów Dnia Zwycięstwa prezydent Putin nie wspomniał w
Moskwie o Polakach. U nas z kolei o Armii Polskiej w ZSRR mówi się
ostatnio niedużo, zaś Armię Czerwoną wspomina tylko w najgorszym
kontekście...
-No a kto wyzwolił Polskę jak nie armia nasza i
ruska? Do Berlina doszliśmy. Trzy nasze dywizje szły: Kościuszki,
Traugutta i Dąbrowskiego. Przeszło 40 tysięcy wojska. A potem w naszych
polskich armiach zmobilizowanych było ponad 400 tysięcy! Pewnie, że to,
co mówią, jest krzywdzące. U nas teraz tylko Zachód chwalą. Ale tamci
wyzwalali inne państwa, a my Polskę.
-Czyli to święto 2 maja pan sobie ceni? A czasem mówi się, że zrobiono je tylko po to, żeby ludzie mieli wolne między 1 a 3 maja.
-Pewnie,
że powinno być! Tyle rozmaitych innych świąt obchodzą. Nawet ten 11
Listopada, to co wtedy się wydarzyło?! A tu mamy koniec wojny. Ale nawet
Święta Zwycięstwa teraz już nie obchodzą. Jak pod Monte Cassino
walczono, to wspominają często. O nas zapominają. A 400 tys. ludzi w
armii było.
Gdybym nie znał historii, odniósłbym wrażenie, że Polska podczas II WŚ była tylko i wyłącznie okupowana, katowana i męczona, zaś jej jedynymi żołnierzami byli romantyczni bohaterowie, natchnieni pięknymi ideałami, walczący w AK, Powstaniu Warszawskiem i jako Żołnierze Wyklęci, którzy rzucili się w wir straceńczej walki i w tej walce polegli. Widocznie musimy czcić przegranych, a nie zwycięzców (patrz: Witold Pilecki).
Być może przyjdzie czas, kiedy docenimy wybiedzonych żołnierzy, którzy na przekór swoim politrukom nosili na rogatywkach orzełki w koronie. Którzy pokonali Niemców na Wale Pomorskim, w Kołobrzegu i Kępie Oksywskiej. Którzy przekraczali Odrę i Nysę, i wykrwawiali się na Łużycach, rzuceni do walki przez sowieckiego agenta-alkoholika, pod ogniem czołgów weteranów z Dywizji Spadochronowo-Pancernej ''Hermann Göring''. I którzy wreszcie poszli do walki w stolicy znienawidzonego wroga, zatykając na jej ruinach swój sztandar.
Tak jak kiedyś pisałeś i też wyznaję ten pogląd - Polacy lubią popadać ze skrajności w skrajność. Do pewnego stopnia jest to nawet zrozumiałe - 45 lat komunizmu, więc ludzie muszą sobie teraz "odbić", jednakże brakuje nam dojrzałości w kulturalnej debacie. Zakładam, że musi minąć jeszcze z 15-20 lat, żeby już na spokojnie, bez emocji i z dystansem spojrzeć na całokształt naszych wysiłków podczas II Wojny.
OdpowiedzUsuńSzkoda jedynie, że takich kumatych ludzi o umiarkowanych i zdrowych poglądach jest tak mało, a jak są, to zaraz "prawdziwi" Polacy ich zakrzyczą...