sobota, 19 lipca 2014

Wszyscy winni!

Wybaczcie tak długą nieobecność, ale na dłuższy czas zwyczajnie zapomniałem o blogu. Wracam jednak z wpisem, który stanie się przyczynkiem do napisania serii o Polsce, polskich klęskach i winnych za nie. Dzisiaj tylko ogólnikowo.

Otóż, często na Facebooku, na różnych stronach i grupach poświęconych historii, uderza mnie jeden fakt, kiedy czytam posty i komentarze wrzucane przez ogół. Można je pokrótce przedstawić w ten sposób: ''Polacy walczyli dzielnie, do ostatniego żołnierza, ale przegrali, bo zostali zdradzeni''. Takie myślenie przebija się, kiedy mowa o Kampanii Polskiej w 1939 roku, o Powstaniu Warszawskim, o Jałcie, o Żołnierzach Wyklętych i o wszystkim innym.

W Polsce przez parę ostatnich lat obserwuję dość niezdrową tendencję do zrzucania całej odpowiedzialności za nasze klęski na wszystko i wszystkich dookoła. Przykładem niech będzie 1939 rok, o którym napiszę szerzej w następnym wpisie. Otóż, wg obecnej narracji historycznej, mającej podłoże jeszcze w czasach głębokiego PRL, czyli latach 60., a obecnie uskutecznianej przez gazety i czasopisma takie, jak ''Historia Do Rzeczy'', czy ''W Sieci Historii'', panuje następujące przeświadczenie: Polacy zostali w 1939 roku haniebnie zdradzeni przez ''tchórzliwych'' Francuzów i Brytyjczyków, oraz mogli jeszcze wygrać, gdyby nie ZSRR. Nie muszę przypominać, że twierdzenie to jest bzdurą, niepopartą niczym innym, niż myśleniem życzeniowym. Dlaczego?

Bo to nie Francuzi i nie Anglicy zawiedli w 1939 roku, tylko Polacy. Polacy, z ich Naczelnym Wodzem i Sztabem Generalnym Wojska Polskiego zawiedli na całej linii, w sposób haniebny. Sprawdza się tutaj powiedzenie - ''widzisz źdźbło w oku bliźniego, a w swoim belki nie zauważasz''. Zarzucamy Francuzom i Anglikom, że byli ''tchórzliwi'', tymczasem Polacy niespecjalnie mają się czym pochwalić. Klęska wrześniowa była głównie naszym dziełem, a zrzucanie winy dowodzi tylko niedojrzałości odbiorców.

Inny przykład? Powstanie Warszawskie. Poza corocznym szczekaniem wiadomej gazety z czerwonym prostokątem, wielokrotnie pojawia się zarzut ''zdrady'' Amerykanów i Anglików, którzy nie pomogli Powstańcom. Tymczasem nikt nie zada sobie pytania, jak Alianci mieli pomóc Powstaniu. Mieli pomóc i już! Co się pan dopytujesz! Wątpisz? Znaczy, żeś komunista!

Jeszcze inny? Rzekomy brak zaproszenia Polaków na Paradę Zwycięstwa w Londynie w 1946 roku. Rzecz błaha, urosła w Polsce do rangi symbolu zdrady i zaprzaństwa Brytyjczyków - sojuszników, którzy, jak Judasz Iskariota, nas sprzedali za 50 srebrników w postaci spokoju w Europie. Tymczasem jest to nieprawda, bo zaproszenie zostało wystosowane... ale to też temat na inny wpis.

Inną kwestią, jest wyolbrzymianie własnych zwycięstw i zwiększanie stosunków sił. Dzisiaj zostałem nazwany ''proamerykańską świnią'', cokolwiek to znaczy, ponieważ poddałem pod wątpliwość fakt, by słynni obrońcy Wizny mogli stawiać opór 42 tysiącom żołnierzy XIX. Korpusu Armijnego gen. Guderiana w 1939 roku. A przecież nie trzeba być historykiem wojskowości, by wiedzieć, że w natarciu na jeden punkt nie biorą udziału wszyscy żołnierze korpusu, rozciągniętego w linii na dobrych kilkanaście kilometrów. Podobnie rzecz ma się z obroną Westerplatte, gdzie z roku na rok maleje liczba obrońców WST, a rośnie liczba Niemców biorących udział w szturmie (ostatnio stanęło na coś koło 5 tysiącach, kiedy byłem mały, było to nieco ponad tysiąc).

Ja rozumiem, że to ku pokrzepieniu serc, ale trudno nie odnieść wrażenia, że tego rodzaju dywagacje i manipulacje, są raczej śmieszne i kompromitują rzeczywisty wkład Polski i Polaków w II WŚ. Tam, gdzie przegrały inne nacje, tam nie ma szarpania się nad grobami. Jest pochylenie głowy, czczenie bohaterstwa, a nie zrzucanie odpowiedzialności. Amerykanie w Pearl Harbor nie zastanawiają się, czy odpowiedzialny za nalot był prezydent Roosevelt, czy sekretarz ds. marynarki Frank Knox.  I nie zrzucają odpowiedzialności na kogokolwiek, oddają hołd poległym. Odpowiedzialni byli Japończycy, z niezrównanymi admirałami Yamamoto i Nagumo. Również Brytyjczycy nie szukają po kątach winnych klęski operacji Market-Garden - już dawno przyznali, że winę ponosi marszałek Montgomery i generał Browning, którzy swoją arogancję przypłacili unicestwieniem 1. Dywizji Powietrzno-Desantowej. A kiedy my się tego nauczymy?